W drodze.

W drodze na targowisko po pomidory i paprykę potykam się o piosenkę. Wychodzą dwa słońca a ja zaczynam się uśmiechać. Nikt nie odwzajemnia mojego uśmiechu, może dlatego że nie ma jeszcze dziewiątej, może dlatego, że słońca świecą tylko dla mnie?

Być może to przypadek, że dziś jest 11 września.

Wracam do domu. Odkładam zakupy, robię sobie kawę. Chwilę snuję się po mieszkaniu, podchodzę do okna. Za nim mgła.
Słońca zniknęły albo w ogóle ich nie było.

Podejmuję decyzję.

Czas 2.

A zatem znalazłam się w miejscu, w którym liczba szkiców jest wyższa niż liczba notatek. Ewoluuję nadal.

Po 10 latach pozmieniałam hasła. Obecne było już mocno nieaktualne, ale nowe nie jest aktualne tym bardziej. Może je zapomnę?

Codzienność za 2,50? Wrzucam do skarbonki.

Czas.

Dziesięć lat później. Nie wiem, czy tak wyobrażałam sobie później, nie pamiętam, czy w ogóle coś sobie wyobrażałam. Wtedy chyba jeszcze niewiele. Być może nie wyobrażałam sobie prostej normalności, szczerej, gładkiej. Spokoju. Kolejnej bransoletki do plątaniny, której nie zdejmuję właśnie od wtedy. Kilku nieprzypadkowych kawałków z winampa do porannej kawy, kilku porozumiewawczych uśmiechów. Małe wielkie rzeczy.

Tymczasem – ja tu już jednak nie mieszkam. Adres znam, klucze mam, ale nie mieszkam. Czasem wpadam zostawić kartkę z krótką myślą. Tyle. Być może nawet i fajnie byłoby pomiotać się po przyzbie jak kiedyś, chwilami brakuje mi tego charakterystycznego drżenia rąk, ale zaraz z ulgą (właściwie) zdaję sobie sprawę, że (choć i papierosy wróciły) to już jednak nie ja.
Inna sprawa, że mam w sobie spokój i czuję się winna (że go mam) więc w sumie (na szczęście) (nadal) jestem…(?)

Po kilku latach.

Zrobiliśmy definitywny porządek w zdjęciach.

Zakonnice na plaży się pogięły

Id przyszła w nocy…

do mojego łóżka. O godzinie 02:42.

Puste diabły.

Być może rzeczywiście lata z czwórką na końcu w kalendarzu okazują się latami, w których _coś się dla mnie zmienia. Każdej wiosny mlecze zmieniają się w dmuchawce i odlatują w stronę nieba po to by zniknąć, ale tylko niektórych wiosen lecą na tyle wysoko, by dotrzeć do sedna spraw.

Z mojej przeszłości wyprowadziłam się już bardzo dawno, w roku z czwórką na końcu, ale okazało się, że w sercu dalej mam oczekiwanie, że ona jednak gdzieś tam jest i że tamte drzwi w mieście na literę B. nie są jeszcze zamknięte na klucz. Bardzo to było wygodne, tylko nieprawdziwe. Teraz, całkiem niedawno okazało się, że oprócz zamkniętego zamka wisi także wielka kłódka a dom który czasem jeszcze mi się śni spłonął doszczętnie i zostało po nim tylko wielkie pole dmuchawców. Które ulecą w swoją stronę, zgodnie ze swoją naturą. Taka jest kolej rzeczy. Jeśli były tam moje książki albo ubrania – zniknęły. Zgodnie z koleją rzeczy. Właściwie to lepiej, muszę uwierzyć sobie na słowo że tamto wszystko w ogóle istniało. Brak dowodów ma jednak swoje plusy.

Rzeczywiście, puste diabły to najbardziej przerażające określenie na strachy. Najlepiej oddaje grozę sytuacji, ale w gruncie rzeczy to tylko słowa. Nawet jeśli śnią się czasem cholernie realnie – są tylko słowami. Cała sztuka polega na tym, żeby w kulminacyjnym momencie odwrócić się plecami i pozwolić dmuchawcom odlecieć w swoją stronę, bo taka jest kolej rzeczy. Zdarza się że ich małe parasolki czepiają się naszych ubrań, włosów, czasem wpadają do ust powodując odruch wymiotny, ale są to tylko małe kawałki rośliny, która kiedyś była mleczem. Teraz jest już niczym. Bo taka jest kolej rzeczy.

Lekarstwo.

Mam bloga w sobie panie doktorze. Robiłam wiele by się go pozbyć ale nic nie działa. Nic nie pomaga. Inni nauczyli się z nim żyć, starają się być normalnie i całkiem nieźle im to wychodzi. Zazdroszczę im.

A ja nie potrafię. Mam bloga w sobie i są dni że go nie czuję, ale potem on zawsze wraca. Miewam przez to bezsenność i wpadam w melancholię. Boli mnie dusza i są to bóle permanentne.

Nic mi nie pomaga. Nie wynaleziono lekarstwa na bloga.

Bonifacy.

Jakiś czas temu znowu zaczęłam regularnie korzystać z biblioteki. Mam więcej czasu na czytanie, mam małego człowieka, który wędruje między swoimi półeczkami kiedy ja wybieram horrory i mam potrzebę czytania. Nie tak niezaspokojoną jak kiedyś, ale całkiem sporą.

Głównie wracam do rzeczy przeczytanych lata temu, taki mam moment w życiu okazuje się. Potrzebuję spojrzenia wstecz, albo po prostu lubię bać się tego samego co kiedyś. Dla komfortu, że tamte strachy stoją już daleko za mną i wszystko co mogą, to powarczeć czasem o 3 w nocy. Nie lubię tego warczenia, ale (chyba) już mnie nie paraliżuje.

 

- co u ciebie słychać?

-  dzięki, wiesz, teraz już paraliżuje mnie zupełnie co innego!

 

Btw. Co jakiś czas wpadam do siebie. Wybieram najdalszy możliwy rok i najbliższy możliwy dzień i patrzę na siebie i na Was. Pożółkliśmy, ale pachniemy nadal przyjemnie.

 

Nobody’s wife!

Hej, ty!

Na pytanie…

„dlaczego już nie piszesz?” zgodnie z prawdą odpowiadam „nie wiem”.

Nie jestem już tą samą osobą co kiedyś, nie otaczają mnie te same osoby, if you know what I mean. Przez ostatni, dość długi czas, obrałam mylną zdaje się taktykę przekonywania siebie, że jestem taka sama jak kiedyś, tylko… po prostu… Właśnie.

Nie jestem. Zderzam się z sytuacjami, z którymi nie zderzałam się kiedyś. Części z nich wtedy być może bym nie przeżyła, teraz kładę je na kromkę chleba i zjadam na śniadanie, którego nie jadam. To trochę tak jak ze stracholem w Katowicach. Ma się dobrze, ma swoją fajną stronę i nawet można go obejrzeć na google.maps albo dodać lajka na facebooku. Tylko że to już nie jest to miejsce, które ja pamiętam, nie jest to miejsce, w którym byłam. I nawet jeśli podłoga pozostała ta sama i gdzieś między płytkami może nadal jest ślad piwa które kapnęło z _mojego kufla – to nie jest już to samo. Nigdy nie będzie.

A mimo to wierzę w come what may. Wierzę w gwiazdy i wierzę w to, że dobro zawsze do nas wraca. Wierzę w Przeznaczenie. Wierzę w inne piosenki, ale i tak nigdy żadna nie zrobi ze mną tego, co kiedyś zrobiła Iris. Mogą sobie mówić, ja i tak wiem, nawet jeśli tamte miejsca po prostu już nie istnieją. Albo mają fajne strony i lajki na facebooku.

Kolor bloga zawsze pozostaje taki sam, nawet jeśli splesz robi się automatycznie…